wtorek, 12 sierpnia 2014

Ogłoszenie

Jestem winna przeprosin. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, gdyż mogłam pisać częściej i wstawić tą część już dawno. W końcu były wakacje... Przepraszam .___.
Kiedy pojawi się coś? Nie wiem, gdyż chciałabym ogarnąć historię Adhikaery.
Dodatkowo jeżeli chcecie na mnie nakrzyczeć, wyżyć czy coś, to będę przebywać na konwencie B6 w Krakowie xD 
Dodatkowo chciałam poinformować Was, iż mam ochotę skończyć jedno z moich starych opowiadań aczkolwiek nic nie obiecuję ^^

Areos ~ Zamtuzy to nie wszystko

            Nagle tuż przy uchu Areosa świsnęła strzała. Wojownik na kilka sekund znieruchomiał, by następnie gwałtownie odwrócić się w stronę nowych rekrutów.
            - Który z was, jełopów, strzelił w moją stronę? - warknął na całe koszary. Tego dnia wojownik zajmował się szkoleniem rekrutów. Zazwyczaj takimi sprawami zajmowali się jego podwładni, jednakże on chciał wiedzieć jacy są to młodzieńcy, czy się nadają. Dlatego też Areos był w koszarach i sprawdzał, jak adepci radzą sobie ze strzelaniem z łuków. Nie zdążył nawet dokładnie wyjaśnić na czym będzie polegało zadanie, gdy strzała przecięła powietrze.
            Jego wzrok padł na chłopaka, którego twarz w tej chwili pokrywała czerwień wstydu, przerażenia. Wojownik srogim krokiem ruszył w jego stronę, na co chłopak wyraźnie poblakł.
            - Ja… Ja nie chciałem - próbował się tłumaczyć jęcząc. - Przepraszam…
            - Imię - szorstko zapytał dowódca nie opuszczając wzroku z chłopaka. Z jego oczu ciskały pioruny. Niewątpliwie, gdyby spojrzenie mogło zabijać chłopak byłby już martwy. Skulił się jeszcze bardziej w sobie. Cicho wymamrotał jakieś słowo, ale nikt z zebranych go nie usłyszał. - Głośniej.
            - Eirik, panie - drżącym głosem, lecz tym razem głośniej wyznał. Był raczej wątłym chłopakiem, który niewątpliwie o walce miał niewielkie pojęcie. Miał krótko ścięte, brązowe włosy, jego delikatną, wyglądającą jak dziecięcą, twarz ozdabiały piegi oraz rozdrapane pryszcze. Eirik nie przypominał wyglądem wojownika, nawet rekruta. Nie chciał walczyć, nie potrafił. Jedynie z łukiem obchodził się całkiem sprawnie i najprawdopodobniej chciał to wszystkim udowodnić.
            - Słuchaj mnie uważnie. To co zrobiłeś było nieodpowiedzialnym wybrykiem. Nie kazałem jeszcze strzelać, a bez wyraźnego rozkazu nie wolno ci tego robić. Sądziłem, że każdy jełop to rozumie. Musisz ponieść konsekwencje za swój czyn - ostro powiedział dowódca, nie spuszczając groźnego wzroku z chłopaka, który zgarbił się nieznacznie. - Nie mogę cię zabić. Pojedynku też nie przeżyjesz… Dlatego też postanowiłem, iż wyjedziesz na patrol do Valskar. Tam nauczą cię posłuszeństwa.
            Na placu wszyscy wstrzymali oddech, a winowajca pobladł jeszcze bardziej. Valskar było wampirzym miastem. Wiele osób uznawało je za opuszczone, jednak ono takie nie było. Za dnia napotkać można tam zbójów, złoczyńców, a nocą panowały tam wampiry. Od wielu lat królowie razem z Radą starali się poprawić sytuację w tamtych okolicach, Lecz nikomu nie udało się porozumieć z dziećmi nocy. Nawet Syam nie potrafił przemówić do swoich pobratymców. Królestwo wysyłało tam swoich strażników mając nadzieję, że uda im się zapanować nad sytuacją. Wielu wojowników z takiego patrolu nie wracało, zabici przez krwiopijców lub zwykłych zbirów.
            - Stój jak na wojownika przystało - warknął Areos na Eirika. - Prosto, głowa do góry. Gdzie twoja odwaga? Może powinienem zacząć mówić do ciebie ,,panienko"? - kpił. - Idź się szykować  na podróż. Jutro wyjeżdżacie.
            Eirikowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Biegiem opuścił koszary. Kilku młodzieńców zaśmiało się cicho patrząc na kolegę.
            - A wam co tak wesoło, niewiasty - zwrócił się do nich Areos. - Chcecie dołączyć do koleżanki? Może uszyć wam sukienki? To nie jest miejsce na zabawy! Przyszliście tutaj ćwiczyć, a jesteście bandą nieudaczników. Podczas wojny zginęlibyście jako pierwsi! - na placu treningowym panowała względna cisza, jednak do uszu dowódcy dotarł lekki szmer, jakby sprzeciwu. - A może się mylę? Może jest wśród was kto sądzi, że jest dobrym wojownikiem. Niech wystąpi ta osoba, z chęcią się z nią zmierzę - rzekł patrząc hardo na chłopaków. - Nie ma? To dobrze. A teraz szybko ćwiczyć walkę wręcz! To nie mają być przepychanki. Chcę tu zobaczyć prawdziwe, honorowe walki!

            Areos właśnie kierował się do swojego dworku, gdy usłyszał nawoływanie posłańca. Wojownik wstrzymał konia i poczekał na biegnącego w jego stronę młodego, o nędznej posturze, blondwłosego młodzieńca. Ów człowiek mimo swojego wyglądu biegał dość szybko i już po chwili stanął przy Dhairze.
            - Przesyłka dla pana - rzekł lekko dysząc, tym samym ujawniając swoje zmęczenie. Wojownik uniósł jedną brew oraz wyciągnął dłoń w celu odebrania paczki. Uważnie przyjrzał się jej i odpieczętował.
            - Nie to zamawiałem - zwrócił się do posłańca, który przez swój niski wzrost, musiał wysoko zadzierać głowę by patrzeć na twarz wojownika.
            - Wybacz, panie ale tylko ta była. Kazano mi również przekazać, iż w środku znajduje się list - oznajmił. Zdziwienie przemknęło przez twarz Areosa, szybko odnalazł kopertę. Na niej znajdowała się pieczęć, wykonana przez velicińskich trolli. Nie byli oni wysoko urodzeni, dlatego też za pieczęć służył im kciuk. Osoba, która napisała do wojownika miała bliznę na palcu w kształcie krzyża, to upewniło go, iż dobra paczka do niego trafiła. Niedbałym ruchem odpieczętował kopertę i wczytał się w wiadomość. Po chwili na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
            Areos tak bardzo był zaabsorbowany przesyłką, iż zapomniał o posłańcu. Dopiero ciche chrząknięcie zwróciło jego uwagę. Wojownik swoje surowe oczy zwrócił ku niemu. Jego niemalże groźna postawa nie jedną osobę przestraszyłaby.
            - Coś jeszcze? - zapytał srogo. Nie dbał o ukrywanie swoich uczuć. Często mówił to co myślał, nie martwił się etykietą. Dodatkowo zdarzało mu się nieświadomie wyżywać na osobach trzecich, mówił do nich nieodpowiednim tonem głosu. Dopiero po chwili zdawał sobie z tego sprawę, jednakże nigdy nie przepraszał. Tak też było i tym razem.
            - Nie, panie - odpowiedział młodzieniec. Nie wystraszył się postawy dowódcy, stał prosto czekając na polecenie, lub raczej przyzwolenie na odejście. Niewiele, prostych ludzi potrafiło z takim spokojem czekać na polecenie Areosa.
            - Możesz odejść - zezwolił po czym wyprostowany ściągnął lejce i Dhair ruszył w stronę dworku.

            Zamyślony otworzył drzwi do swojej rezydencji. Jego głowę zaprzątały plany na następne dni. Wiedział, że w najbliższych dniach będzie zwołana Taldea, a jest to zebranie wszystkich doradców Króla. Areos jako dowódca wojsk należał do Taldei. Zebrania odbywały sie dokładnie dwa dni po pełnym objawieniu się księżyca, dodatkowo król lub Rada zwoływała nadzwyczajne posiedzenie Taldei. Na takich zebraniach rozprawiało się na temat państwa, polityki zagranicznej. Areos nienawidził tego i kiedy tylko mógł, nie uczęszczał na Taldeę, niestety takie okazje zdarzały się bardzo rzadko.
            Wojownik nie patrząc gdzie stawia nogi, przekroczył próg. To z kolei spowodowało nadepnięcie na Sinea oraz potknięcie się. Prawie by się przewrócił i z dużym trudem utrzymał równowagę. Jednak, wystraszony smok szybko podniósł się i zdezorientowany okrążył nogi swojego pana. Jego silny, srebrno-biały ogon mocno zacisnął się. Natomiast swój ciemniejszy pyszczek skierował w stronę rezydencji. Ten nagły ruch spowodował, że tym razem wojownik nie potrafił ustać, przez co głośno upadł na ziemię. Swój rozzłoszczony wzrok przeniósł na biednego Sinea, który po chwili wyplątał się z nóg i czym prędzej pognał do dalszych pomieszczeń.
            - Wracaj gadzie chędożony! - po całej posiadłości rozniósł się krzyk wojownika. Szybko wstał, po czym ruszył w stronę Sinea. - Niech cię tylko złapię…

            W Adhikaerze żyły dwa gatunki smoków. Simeashi były to wielkie smoki, niezwykle umięśnione i silne. Miały olbrzymie łapy i skrzydła o rozpiętości liczącej długość wzrostu 6 rosłych mężczyzn. A w górach można było spotkać tęgich chłopów. Za pomocą jednego ruchu smoki wzbijały się w powietrze, z łatwością wywoływały wiatr, z pomocą którego mogły zdmuchiwać ludzi, a nawet wyrywać drzewa z korzeniami,. Dodatkowo Simeashi ziały ogniem, co również mogło wywołać klęskę dla zwykłych ludzi. Simeashi dzieliły się na dwa rodzaje. Sibeashi były nocnymi smokami, często o ciemniejszym zabarwieniu łusek. Ich budowa była mniej okazała od drugiego rodzaju - Sikaeshe. Sibeashi poruszały się bardzo szybko i cicho. Gdy leciały miało się wrażenie, że opór powietrza nie stanowi dla nich problemu. Zamieszkiwały one głównie południowo-wschodnią część Adhikaery. Potocznie nazywa się je nocnymi smokami gdyż, właśnie o tej porze dnia smoki te grasowały. Jeźdźców ów smoków nazywano mrocznymi rycerzami. Sikeashe nazywane były smokami dziennymi, a ich ujeżdżaczy zwano świetlistymi wojownikami. Sikaeshe były silniejsze od swoich nocnych krewnych, wiele ludzi twierdziło, iż były dostojniejsze od nich. Barwę miały jaśniejszą, czasami dopasowaną do terenów jakie zamieszkiwały. Smoki rzadko kiedy przemieszczały się, były to stworzenia, które lubiły zostawać w jednym miejscu. Oba rodzaje miały bardzo podobną budowę. Ich łapy zakończone były mocnymi, błyszczącymi i ostrymi pazurami, które bez problemu mogły wyrwać drzewa z korzeniami, niszczyć domy. Również na  ich skrzydle znajdował się jeden pazur. Simeashi były stworzeniami mądrymi i długowiecznymi, swoją pamięcią sięgały dalej niż przeciętny elf. Rzadko kiedy się jednak odzywały, nie często się je spotykało i bardzo trudno zachęcało się ich do współpracy. Trening i ,,osiodłanie" smoka były długotrwałe i ciężkie. Dodatkowo to smok wybierał swojego jeźdźca.
            Innym gatunkiem smoka były Sthaevy. Swoją wielkością nie przypominały rozmiarów Simeashi. Jedynie kształt pyszczków miały podobne, lecz mniejsze. Żadna sthaeva nie miała skrzydeł, przez co nie latała. Była stworzeniem typowo lądowym poruszającym się na czterech łapach zakończonych ostrymi pazurami. Posiadała długi tułów zazwyczaj o barwie czarnej, mieniącej się w świetle lub brązowej. Jednak niektóre, najrzadziej spotykane, były srebrne. Ich łuski mieniły się w kilku barwach gdy promienie słoneczne padały na nie pod pewnym kątem. Jednak zazwyczaj w świetle dnia wydawały się one białe. Tej barwy właśnie był Sinea. Sthaevy zamieszkiwały głównie lasy znajdujące się na zachód. Można było je spotkać w różnych porach dniach, gdyż nie miały one ustalonego czasu spoczynku. Smoki te czasem mogły przespać okres zmiany księżyca. Zasypiały one w norkach, zakopanych głęboko pod ziemią. Z tego też powodu Areos miewał problemy z Sinea. Sthaevy również ziały ogniem i z łatwością stawiały wioski w ogniu. Nie były również rozumnymi stworzeniami, swą mądrością ledwie przewyższały psy.
            Ludność Adhikaery ze zdruzgotaniem patrzyła na przyjaźń Areosa ze smokiem, gdyż te uważane były za posłańców boga, którzy dbali o ludność. Dodatkowo prości ludzie bali się ów stworzeń.

            Zbliżał się wieczór kiedy Areos siedział naprzeciwko kominka i patrzył się w ogień. Rozmyślał nad różnymi sprawami, głównie miłymi, gdyż w tym samym czasie palił amaryl. Lubował się w narkotykach, lecz nigdy nie przepadał za ich paleniem, gdyż wtedy pozostawiały one niemiły zapach. Zdecydowanie preferował aranię, która była mocniejsza, aczkolwiek nie pozostawiała odoru, gdyż przyjmowana była w postaci płynnej, doustnie. Przymknął powieki i rozkoszował się słabym, przeznaczonym dla wyższych sfer, narkotykiem. Po chwili do pomieszczenia wszedł Sinea, wojownik nie otworzył oczu, gdy smok układał się wygodnie na jego kolanach. W pieszczotliwy sposób położył lewą rękę na jego głowie i podrapał towarzysza.
            - Chcesz? - zapytał. Smok jakby rozumiejąc wyciągnął łebek, lecz w momencie gdy Areos dmuchnął prosto w pyszczek smoka, ten poruszył śmiesznie łebkiem oraz szybko zeskoczył z nóg wojownika, jakby obawiając się kolejnego ataku. Areos zaśmiał się. - Taka z ciebie tchórzliwa bestia?
            Przymknął na nowo oczy wspominając w jaki sposób kilka lat temu znalazł Sinea. Kiedy był młodym, wystraszonym smokiem. Ludzie nakłaniali go by zabrał smoka do lasu, że bogowie na wojowniku się zemszczą, kapłanie starali się wpłynąć na jego decyzję. Jednak, oprócz zgorszenia i ewentualnego zagrożenia, smok nie stanowił problemu wagi państwowej. Radzie Areos musiał jedynie obiecać, że będzie pilnować swojego podopiecznego niczym oka w głowie.
            Nagle drzwi trzasnęły, a spokój i myśli Areosa zostały zakłócone przez wtargnięcie wysokiego mężczyzny, przyodzianego w czarny długi płaszcz. Twarz zakrytą miał kapturem  spod którego uciekały długie, ciemne pasma włosów. Gospodarz uchylił lekko jedno oko spoglądając na gościa, w tym samym czasie Sinea okręcił się wokół nóg nieznajomego. W ten sposób nie pozwalał mu ruszyć się, jakby czekając, aż pan rozliczy się z nieproszonym, lub po prostu oznajmiając swą sympatię.
            - Spóźniłeś się, Irtesie - rzekł cicho Areos przymykając na powrót oczy. Gość z łatwością rozplątał się z uścisku smoka oraz podszedł do stołka, po czym przeniósł go by zasiąść przy kominku. Również zdjął swój kaptur odsłaniając tym samym swoją szczupłą twarz z lekko wystającymi kośćmi policzkowymi oraz zadartym nosem. Ogień ukazywał światu bliznę biegnącą od czoła ku prawemu policzkowi.
            - Nie masz araniny? - skrzywił się lekko sięgając po narkotyk pochodzenia roślinnego. Tak samo, jak wojownik, Irtes gustował w mocniejszych środkach. Areos nie odpowiedział jednak z pewną wrogością, zdenerwowaniem spojrzał na swojego przyjaciela, który do tytoniu w fajce dosypywał amaryl. Żaden z nich nie odezwał się, w ciszy palili. Dopiero, gdy Areos wypalił, spojrzał na Irtes lekko zamglonym wzrokiem i zapytał.
            - Cóż ciekawego dzieje się w Rhollys? - Irtes był szpiegiem, najprawdopodobniej najlepszym. Również wyznaczał grupy, które miały brać udział w danej misji. Można rzec, iż był dowódcą szpiegów. To właśnie z jednej z misji wyniósł ranę na twarzy. Szpieg, podczas niej, z wprawą odchylił się uciekając od miecza, które lekko przecięło mu skórę, jednak na szczęście nie zraniło oka. Irtes chwilę potem skontratakował i powalił przeciwnika. Oczywiście, jako szpieg posiadał wiele pamiątek po wyprawach. W tej chwili patrzył nieobecnym wzrokiem na towarzysza, po czym machnął ręką i zaśmiał się.
            - Naprawdę mam mówić teraz to wszystko, o czym zapewne wiesz? Zresztą za niedługo odbędzie się zebranie Taldei, tam wszystkiego się dowiesz. - Szpieg również należał do tegoż zgromadzenia. Spotkania jednakże traktował jako obowiązek, zaszczyt, dumę.  Kiedy nie mógł pojawić się na jakimś zebraniu, znaczyło to, iż brał udział w jakiejś misji. - Areosie, może opuścilibyśmy twoje włości i zajrzeli do jakiejś karczmy?

            Gospoda w jakiej się znaleźli nie była najdostojniejsza, gdyż mężczyźni chcieli upić się na umór, popalając amaryl. W gospodach przeznaczonych dla szlachty, z dystansem patrzano na bardzo podchmielonych ludzi. Dlatego osoby, które chciały wypić więcej niż jeden kubeł gorzały szły do karczmy Taikan. Tam spotykali się mieszczanie z częścią szlachty. Oczywiście dochodziło tam do bójek między kupcami, rzemieślnikami, szlachcicami.
            Gospoda nie była wielka, jednak przez małe wyposażenie sprawiała wrażenie przestronnej. Ściany były pokryte drewnem, tak samo jak i dach. Na przeciwko drzwi znajdowała się lada, a za nią pomieszczenie dla gospodarza. Po lewej stronie znajdowały się schody prowadzące na piętro. Tam z kolei mieściły się dwa pokoje, które mogli wynająć podróżni, lub mieszkańcy zbyt nietrzeźwi by wrócić do domostw. Na dole resztę wolnego miejsca zajmowały stoły dla gości, a po prawej stronie znajdował się kominek, który ogrzewał pomieszczenie w mroźne dni.
            Mężczyźni zasiadli przy kontuarze oraz zamówili najmocniejszy trunek. Nikogo nie zdziwiła ich wizyta, gdyż byli oni  stałymi bywalcami tej karczmy. Alkohol się lał, a mężczyźni pili w spokoju, rozmawiając na nieistotne tematy, lub po prostu milczeli wsłuchując się w grajka zajmującego miejsce obok paleniska. Nikt nie liczył, który to już został wypity kubeł gorzały, która porcja narkotyku została wypalona. Liczyło się tylko przyjemne uczucie, upojenie.
           - Może byśmy się zabawili z panienkami? - zaproponował Irtes wskazując drzwi znajdujące się pod schodami. Prowadziły one do burdelu. Areos skrzywił lekko usta prowadząc w sobie wewnętrzną walkę. Owszem lubił chędożyć, jednakże w tym zamtuzie żadna kobieta nie sprostowywała jego wymaganiom. Nie pociągały go wychudzone kobiety, często niedomyte. Zdecydowanie wolał ekskluzywny burdel znajdujący się w drugiej części miasta. Oczywiście najchętniej pojechałby do Rikreay - stolicy zamtuzów. Jednak nie miał czasu na podróż przez Adhikaerę do tegoż miasta. Również drugi burdel w Kaesar Bearnin wydawał mu się, w te chwili, zdecydowanie za daleko. Cisze przerwał głośny rechot Irtesa. - No już nie bądź taki zniesmaczony, na pewno, któraś z dam sprosta twoim wymaganiom - zakpił. Głośne mlaśnięcie, jeszcze bardziej rozweseliło szpiega, który pod wpływem narkotyków oraz trunków był niezwykle radosny. - Ja nie mam żadnych problemów w znalezieniu odpowiedniej dziwki. Widzisz mój drogi nie należy się ograniczać.
            - I co? Mam chędożyć wszystko co się rusza? Jeszcze tak nisko nie upadłem jak ty, Irtesie - warknął Areos, a jego kompan zaśmiał się głośniej.
            - Kto wie, może powinieneś spróbować - rzekł patrząc na wojownika z pewnym wyzwaniem, sugestią.
            Ledwo dane mu było dokończyć to zdanie, gdy wylądował przyciśnięty do ściany przez Areosa. Wojownik złapał go przy szyi, mocno.
            - Nigdy nie sugeruj mi nic podobnego, kurwa mać! Nigdy - wysyczał wprost w twarz szpiega.
            - Twoja bliskość mówi zupełnie co innego - kpił dalej, co zaowocowało mocnym ciosem wymierzonym w jego twarz. Irtes nie pozostał dłużny i wprawnym kopniakiem oddalił od siebie przyjaciela, tym samym wyrywając się z jego uścisku. Oboje rzucili się na siebie w gniewie. Areos mocno wykręcił rękę Irtesowi, lecz ten szybko podwinął jego nogę, przez co wojownik upadł. Korzystając z okazji szpieg usiadł mu na biodrach i przywalił w twarz. Nie na długo siedział na górze, gdyż Areos szybko go zrzucił z siebie i sam zaczął rozdawać ciosy. Walka była wyrównana, a przez krążący trunek oraz narkotyki w ciałach mężczyzn ich ruchy często były nieskoordynowane, nieprzemyślane. Wyuczone techniki nie zawsze były stosowane w odpowiedniej chwili. Jednak również w takiej sytuacji stanowili oni trudnych przeciwników. Karczmarz jedynie z niepokojem przyglądał się walczącym, podpici goście z kolei organizowali zakłady, z zaciekawieniem patrząc na dwójkę mężczyzn, nie przejmując się tym, iż był to częsty widok.
           Nagle drzwi karczmy otworzyły się na oścież, drewniana podłoga niebezpiecznie się zatrzęsła wraz z meblami. W pomieszczeniu panowała cisza, przerywana jedynie trzaskiem naczyń spadających na podłogę. Zapadła zupełna ciemność. Po chwili pojawiła się niebiesko-biała łuna światła, która oślepiła wszystkich. Z światłości wyszedł białowłosy jegomość, w niebieskim stroju. Nosił różną biżuterię, która wskazywała, iż nie raz, nie dwa podróżował. Jego jasno błękitne oczy niczym lód wpatrywały się  dwójkę mężczyzn siedzących w tej chwili na podłodze. Nie odezwał się ani słowem, nawet po tym jak wszystko się uspokoiło, a dziwna łuna zniknęła.
            - Cóż sprowadza w te strony wielkiego maga, Anacha? - zakpił Areos podnosząc się wraz z Irtesem.

            Zbliżała się północ, w Kaesar Bearnin panowała cisza, zakłócana jedynie cichymi krokami strażników, pilnujących spokoju w stolicy. Domostwa wraz z alejkami rozświetlały pochodnie. Dodatkowo światło dawał księży wraz z gwiazdami, rozsypanymi po niebie. Noc była spokojna i cicha. Jednak nie każdy cieszył się jej urokiem.
            W domostwie Areosa, wojownik siedział na tabołku opierając się o ścianę. Wyglądał mizernie, zresztą pierwszy raz tak czuł się po spożyciu używek. Winowajca jego złego samopoczucia, który za pomocą magii sprawił, iż wojownik wytrzeźwiał w pół sekundy, siedział przy stole, zapatrzony w palący się ogień w kominku.
            - Możemy zaczynać? - zapytał mag po dłuższej chwili milczenia.
            - Nie możemy zaczekać do jutra? - wyszeptał. - Twoja magia źle na mnie działa…
            - Trzeba było nie pić - upomniał go popijając najlepsze wino jakie znalazł w rezydencji wojownika. - Po za tym muszę mieć pewność, iż jutro wystąpisz przed królem należycie.
            - A czy ja kiedykolwiek zachowałem się karygodnie? - po tych słowach na wojownika padł pełen politowania wzrok. W lodowych oczach maga można było znaleźć wiele niewypowiedzianych historii na temat wcześniejszego zachowania wojownika. - W takim razie czy to konieczne, abym brał udział w jutrzejszym posiedzeniu. Czy mój zastępca nie mógłby zająć moje miejsce?
            - Król zaczyna powątpiewać w twoje umiejętności, Areosie. Uważa, ze wojskiem dowodzi Adgil, a nie ty - wtrącił Anach swoim spokojnym głosem, na nowo nie zaszczycając rozmówcę swoim wzrokiem. Wpatrywał się jedynie w wino.
            - Brednie - mruknął pod denerwowany Areos. - Anachu, ja naprawdę uczęszczałem na lekcje etykiety. Marnujesz jedynie swój czas.
            - Najwyraźniej były bezskuteczne - przerwał mu na nowo. - Zresztą, dzisiejszej nocy przekonamy się jak dużo spamiętałeś z nich - uśmiechnął się kątem ust.
            - Dlaczego uczysz tylko mnie, Anachu? Czymże zasłużyłem sobie na twą uwagę? Jestem pewien, że Irtesowi również przydałaby się twa nauka.
            - Po wystąpieniu Irtesa Rada nie będzie miała czego się wstydzić, zaś po twoim… Cóż nie byłbym tego pewien. W tej chwili twój przyjaciel musi odpocząć i zdobyć siły na następny dzień.
            - Mi również przydałby się odpoczynek - mruknął cicho wojownik. Rozmówcy zamilkli. Mag przyglądał się Areosowi przez dłuższą chwilę. Następnie kilka razy przeszedł się po pomieszczeniu wyraźnie nad czymś zastanawiając się.
             - Po pierwsze na jutrzejsze spotkanie nie masz prawa się spóźnić - zaczął swą naukę. - Jeżeli jednak nie zjawisz się o ustalonej porze… Osobiście się z tobą rozliczę, Areosie  - rzekł niby spokojnie, jednakże w jego oczach można było dostrzec niebezpieczny błysk. Właśnie ten wzrok zmusił wojownika do przyjęcia sobie tych słów do serca. - Następną częścią będzie przywitanie. To nie powinno sprawić ci problemu, gdyż ostatnio pokazałeś, że potrafisz nienagannie się witać. Pamiętaj tylko, że możesz zasiąść dopiero wtedy, gdy król ci zezwoli. Później nastąpi wymienienie form grzecznościowych. Prosiłbym, abyś nie zasypiał podczas tej części.
            - Gdyby nie te wszystkie formalności spotkania Taldei oraz Rady trwałyby o wiele krócej. Po co marnować czas? Jestem dowódcą wojsk. Na zebranie udaję się tylko po to, by opisać stan wojska, postępy rekrutów oraz zdobyć informacje od szpiegów. O co, swoją drogą, w każdej chwili mogę zapytać Irtesa.
            - Areosie, twoja pozycja jest także reprezentacyjna. Jutro występujesz, jako przedstawiciel wojska więc zachowuj się, jak na żołnierza przystało.
            - Jakbym słyszał swojego ojca - mruknął cicho Areos. Jednakże nie na tyle cicho żeby członek Rady nie usłyszał. Anach wykrzywił usta w parodii pół uśmiechu.
            - Król na pewno zapyta o twoją przyszłą małżonkę, Areosie - zaczął powoli. - Nie wpadnij w gniew. I oczywiście pamiętaj, iż Rada również czeka na twą wybrankę.
            Wojownik milczał, jak zaklęty wpatrując się w podłogę. Zdecydowanie nie miał sił by rozmawiać na te tematy. Gdyby Anach zjawił się dnia jutrzejszego o wiele łatwiej zachowałby spokój, a nawet z klasą odpowiedział. Teraz jego głowa nie zdolna była do zastanawiania się nad tym wszystkim, czasami nie nadążała za słowami Anacha. Wojownik czuł tępy ból.
            - Następnie odbędzie się krótkie przemówienie przewodniczącego Rady - kontynuował jak gdyby nigdy nic mag. - Przy tej części masz się w ogóle nie odzywać, jedynie uważnie słuchać. Areosie to bardzo ważne byś był skupiony.
            Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły. To pomieszczenia wpadł niewysoki jegomość, zapewne posłaniec. Wojownik nie miał siły by mu się przyjrzeć, jedynie mocno zacisnął powieki, gdyż ból w skroniach dał się we znaki. Jednakże od razu domyślił się, iż odwiedził go nie kto inny, jak osobisty chłopiec na posyłki Anacha. Był on średniej postury o bardzo jasnej karnacji oraz o kruczoczarnych włosach. Jego twarz pokrywały piegi.
            - Errandzie, dlaczego nas niepokoisz? Zresztą cóż to za zachowanie? Gdzie twoje maniery? - Upomniał go od razu mag. Jednak, gdy spojrzał na twarz chłopca, która wskazywała strach, przerażenie, pożałował swoich oskarżeń. Źrenice Erranda były nienaturalnie powiększone, sprawiając wrażenie, iż oczy również są czarne. Mag spodziewał się najgorszego. - Mów.
            - Panie! Król nie żyje!

            Jednak tej informacji, żaden z mężczyzn się nie spodziewał.